Przyjaciółka mieszka w São José dos Campos to takie przedmieścia Sao Paulo oddalone jakieś 100km i liczaczące 670 tysięcy mieszkańców. Samo Sao Paulo to ogromna metropolia - największe miasto na południowej półkuli liczące 12 milionów mieszkańców.
Dzień upływa nam na rozmowach i zwiedzaniu okolic. Mamy możliwości zobaczyć jak wygląda zwykłe nieturystyczne miasto.
Nie ma tu centrum w rozumieniu europejskim gdzie można by pochodzić i pozwiedzać zatrzymując się w knajpkach. Wszędzie trzeba pojechać samochodem. Widać też rozwarstwienie społeczne. Bogatsi mieszkańcy żyją w ściśle szczerzonych osiedlach głównie w bardzo wysokich blokach. To że nie ma ogrzewania w tych blokach tego się spodziewaliśmy ale dziwne było że nie ma też ciepłej wody. Trzeba sobie wszędzie montować ogrzewacze przepływowe. Pomieszczenia też są dziwnie małe. W 50 metrowym mieszkaniu zaprojektowano 4 pokoje i 2 łazienki. Jest też bardzo duża różnorodność gniazdek z prądem. podobno w tej samej miejscowości mogą być gniazdka różnego typu.
Co mnie szczególnie zasmuciło bardzo mało jest typowych kawiarni gdzie można by było wejść na kawę i ciacho. . Nie dane więc mi było celebrować picia kawy w jej ojczyźnie! Kawe pije sie do śniadania i zaraz po lunchu. A Lunch jest rzeczą świętą. Nie ważne co Brazylijczycy robią, gdzie akurat przebywają między 12 a 14 najważniejszym celem człowieka jest zjedzenia lunchu. Następnie koło 18-20 jest czas na diner. Efekt jest taki że dwa razy w ciągu dnia mają posiłki w postaci naszego polskiego obiadu
Ta świętość lunchu trochę mnie wkurzyła, kiedy wykupiliśmy wyjazd jeepami do lasu deszczowego na cały dzień. A skończyło się na tym ze o 11 wjechaliśmy do lasu o 12.30 z niego wyjechaliśmy zeby pojechać na lunch po czym wróciliśmy do lasu o 14.30 na dwie godziny.
W São José dos Campos jest bardzo przyjemny park gdzie mogliśmy poleżeć pod palmami.